Hello darkness, my old friend


Mijają dni, tygodnie, a każdy dzień przebiega tak samo. Wpadłam w monotonię, która nie jest dla mnie wygodna i bardzo przeszkadza. Wstajemy, kawa, przystanek, zajęcia, przystanek, mieszkanie, spać. I tak każdego dnia. Każdego dnia ta sama bakaliowa bułka z rodzynkami, których przecież nie lubisz, za słaba kawa z mlekiem 1,5% żeby było zdrowiej, ten sam facet z jamnikiem o 6.30 na przystanku, ten sam tramwaj 22, który bardzo lubi się psuć i zamykać w wagonach ludzi bez możliwości wyjścia. Zawsze jest za zimno, zawsze wieje i zwiewa szalik, którego przecież nie warto wiązać, nie ma czasu. Ten sam widok z szyby 22 na okopową, te same piosenki w słuchawkach, którymi już dawno można było rzygać. Wyścig na światłach, trzeba się przesiąść do autobusu, codzienna mantra "żeby tylko przyjechało 504". Poddaje się temu. Wiele rzeczy mi przeszkadza, jednak nie robię nic, kompletnie nic, żeby cokolwiek zmienić. Wydaje mi się, że kiedyś byłam bardziej pełna życia i optymizmu. A może nie? Może taka byłam zawsze?
Kiedyś napisałabym, że lubię przechodzić do przystanku po jesiennych liściach, które utworzyły kolorowy dywan. Że Pole Mokotowskie wygląda jesienią bajkowo. Że Arkadia zmieniła dekoracje na świąteczne i wygląda to cholernie pięknie.

 Chciałabym wrócić choć na moment do tamtych czasów, do chwil z pamiętnika sprzed 3 lat i zaczerpnąć choć odrobinę tej energii, która mnie wtedy rozpierała. O ile bym dała chociaż za niewielką jej część. 

Chyba jak większość obiecuję sobie, że od jutra będzie inaczej, od poniedziałku wszystko się zmieni i w ogóle będzie supi. Nie ma chyba gorszego i bardziej oczywistego kłamstwa. Nic się nie zmienia, wszystko pozostaje bez zmian, nadal w wielu aspektach szare i nudne i nie do zaakceptowania. 

Staram się, naprawdę się staram znaleźć choć odrobinę motywacji do działania, do wprowadzenia zmian, jak choćby regularne prowadzenie kalendarza, który teraz świeci pustkami. Nawet kalendarz nie jest już jedną z moich ukochanych rzeczy...


***
W sobotę mam w planach wycieczkę towarzysko-rekreacyjną, czy jakkolwiek by to nazywał, do Łodzi. Potrzeba mi tego, oj bardzo potrzeba. I mam wrażenie, że wrócę zniszczona fizycznie, ale za to psychika będzie się miała lepiej (y) Odliczam też dni do wylotu do Paryża. No, to tyle z ogłoszeń parafialnych. 






1 komentarz:

  1. Trzeba pamiętać, że życie jest jedno i warto z niego czerpać. I uśmiechać się każdego dnia. Rozumiem, takie przygnębienie w końcu każdego dopadnie. Ale zauważyłam, że czasami jesteśmy smutni bez powodu. Tak na prawdę mamy wszystko co potrzeba, a ciągle jest nam źle. Warto wtedy stanąć przed lustrem i się uśmiechać. Ot tak, bez powodu szczerzyć do siebie zęby. Pomaga, szczerze.

    OdpowiedzUsuń