"IF WE HAD NO WINTER, THE SPRING WOULD NOT BE SO PLEASANT"



 

Wróciłam. Nie pamiętam kiedy i jak to się stało, że wrzesień stał się majem. Mam wrażenie, że stało się to w ciągu 5 minut. Te kilka miesięcy było dla mnie jednym wielkim sprintem. Całkowicie oddałam siebie i swój wolny czas swoim marzeniom, a raczej przygotowaniom w walce o marzenia. I jeszcze nigdy nie byłam tak pełna nadziei. Nawet jeśli okaże się, że była ona jednak fałszywa - dobrze, że jest chociaż na chwilę.
Przez te kilka lat wiele się zmieniło. Poukładałam sobie wszystko. Nie widzę świata jak dawniej tylko w czerni i bieli, nauczyłam się dostrzegać także jego szarości. Nauczyłam się akceptować porażki, wyciągać z nich wnioski. Kiedyś porażka była dla mnie całkiem obcym słowem. Nie doświadczałam porażek, uważałam, że kogo jak kogo, ale mnie takowa porażka nie spotka. I tu kolejna lekcja - nauczyłam się pokory. Jedna, druga, trzecia, czwarta porażka. Niewykluczone, że i piąta. Pamiętam tę pierwszą. Kilka tygodni spędzone w pokoju, z toną zasmarkanych chusteczek i hektolitrami wylanych łez. Jak mogło mi się nie udać? Mi?
Nie widziałam dla siebie innych możliwości. Tylko ten jeden jedyny cel, nic więcej się nie liczy. Nawet nie macie pojęcia jak bardzo się cieszę, że po drodze uświadomiłam sobie, że jednak są też inne, nawet (uwaga!) WAŻNIEJSZE rzeczy, sprawy, niż ten wymarzony cel. Nigdy nawet bym nie pomyślała, że dopuszczę do siebie myśl, że i tak i tak będę szczęśliwa, niezależnie od tego jaki będzie wynik moich starań. Przyniosło mi to wielką ulgę. Zrozumiałam, że świat się nie zawali.
To na dłuższą metę. A teraz? Teraz nie ukrywam - ogromnie się boję. Stresuję się jeszcze gorzej niż przed. Bo co jeśli moje przeczucia mnie nie mylą? A co jeśli jednak mylą? Przez głowę przebiega mi tysiąc myśli na sekundę. Tworzę różne scenariusze, te dobre i te jeszcze lepsze. Próbuję je zagłuszyć w rozmaity sposób. Szukam sobie na siłę zajęć, oswajam się z tym, że w końcu mam dla siebie wolny czas. I jestem strasznie pogubiona. Po prostu - nie wiem co mam robić. Piję już trzecią z kolei Yerbę, facebook i instagram przejrzałam z 10 razy. Jest mi po prostu dziwnie nie ucząc się. I nie, uwierzcie, nie jest to podkoloryzowane.
Pierwszy raz od dłuższego już czasu piszę tutaj coś więcej. I przede wszystkim szczerze. Bez obaw, że ktoś będzie to czytał i poznawał jaka jestem naprawdę. Może będzie się śmiał, może kpił, może podziwiał bądź się inspirował. Już o tym nie myślę. Już o to nie dbam. Taka po prostu jestem i absolutnie nie mam się czego wstydzić ani też nie mam czego przed Wami ukrywać.
Może to właśnie kwestia tego, że już nie boję się być oceniania przez pryzmat moich porażek? Może w końcu zbudowałam w sobie tę pewność siebie, którą na jakiś czas utraciłam? Byłam głupia, myślałam, że tylko sukces sprawi, że będę bardziej wartościową osobą. Obecnie jestem pomiędzy jednym, a drugim, a mimo wszystko jest mi ze sobą dobrze.
Nie mam pojęcia jak to wszystko się zakończy. Wiem tylko, że te 4, a nawet 5 lat, całkowicie mnie zmieniło. Na lepsze. Mój egoizm i samouwielbienie zostały zdrowo przytemperowane. Zamiast być obłudnie pewna siebie, po prostu jestem gdzieś pomiędzy. A najciekawsze jest to, że po drodze, zgubiłam gdzieś zawiść i przestałam cieszyć się z porażek innych. (Jeśli to czytasz - trzymam kciuki!). Musiało wiele się wydarzyć, abym doszła do obecnego momentu w moim życiu.
Pamiętajcie, cokolwiek się stanie - będzie dobrze. Nienawidziłam kiedyś tego określenia, ale taka jest prawda. Po prostu - będzie dobrze. Tylko dajcie sobie czas. Tylko bądźcie dla siebie bardziej wyrozumiali.
PS Walczcie o swoje marzenia. Ale słuchajcie w tym wszystkim siebie. I nie, nie powiem Wam "nie poddawajcie się". Jeśli nie będziecie czuć się już na siłach - odpuśćcie. Nie będzie w tym nic złego. Nie ma sensu słuchać górnolotnych quotes'ow z pinteresta - słuchajcie samych siebie. Wyjdziecie na tym dużo lepiej.
PS2 Trzymajcie kciuki.





























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz